Newsy
Artykuł: Nasi Amerykanie/ 2007-11-08 10:26:01 /
Zapraszamy do zapoznania się z artykułem "Nasi Amerykanie", którego autorem jest: Paweł Gołębiowski - POLSKA Gazeta Wrocławska. Wychowali się w kraju, gdzie koszykówka to kultowa gra. To właśnie ona spowodowała, że trafili pod Chełmiec. Teraz muszą jeszcze poradzić sobie z różnicami kulturowymi i poznać nasz styl życia. Na razie znają pięć słów po polsku, dziwią się, kiedy kontroler biletów nie chce przyjąć pieniędzy za przejazd i rozdają numery telefonów na prawo i lewo. Od prawie trzech miesięcy w Wałbrzychu mieszka kilku młodych, wysokich czarnoskórych mężczyzn. To pochodzący ze Stanów Zjednoczonych koszykarze Górnika, klubu, który po dwunastu latach nieobecności powrócił w szeregi zespołów ekstraklasy. Sprowadzenie Amerykanów pod Chełmiec było właściwie koniecznością. Obecnie żadna drużyna grająca na takim poziomie rozgrywek nie poradziłaby sobie bez czarnych zawodników zza oceanu. Tezale Archie, Kris Clarkson i B. J. Spencer stają się powoli idolami wałbrzyskich kibiców, ale nie tylko. Zainteresowanie nimi nie maleje nawet wtedy, gdy gasną światła jupiterów i tłum opuszcza halę w Świebodzicach, gdzie drużyna z Wałbrzycha rozgrywa mecze. Koszykarze wzbudzają sporą sensację pojawiając się w miejscach publicznych, na przykład w sklepie, autobusie, czy barze. W końcu mieszkańców Wałbrzycha o ciemnym kolorze skóry można policzyć na palcach jednej ręki. – Wszyscy przyjmują tu nas bardzo życzliwie. Proszą o autografy, próbują porozmawiać, ale niestety nie jest to łatwe, bo w Wałbrzychu chyba niewiele osób zna angielski – mówi Tezale Archie, rozgrywający Górnika. Jego koledzy B. J. Spencer i Kris Clarkson są podobnego zdania i już uczą się polskiego. Na razie znają pięć słów – dziękuję, proszę, przepraszam, do widzenia i cześć. – Będziemy poznawali kolejne. Zauważyliśmy, że wszyscy są tu zaskoczeni i bardzo się cieszą, kiedy powiemy coś po polsku – wyjaśniają koszykarze. Cała trójka prawie nie opuszcza okolicy wałbrzyskich dzielnic Piaskowej Góry i Podzamcza, gdzie mieszkają. Twierdzą, że mają tu właściwie wszystko, czego im potrzeba. Najważniejszy dla nich jest internet w mieszkaniach i przez to kontakt ze światem. Gdy są głodni, odwiedzają często bar Familijny. Tam jedna z pracownic zna język angielski i już zdołała ich namówić, by oprócz kurczaków, przekąsili też coś innego. Próbowali gołąbków i coraz bardziej smakują im pierogi. Na Piaskowej Górze mają też swoje ulubione miejsca – pizzerię Mexicana i ciastkarnię U Świerczyńskiego. – Uwielbiamy wszystkie ciastka – mówią chórem koszykarze. Ich opiekun – Mister Może Jutro Do Wałbrzycha trafił także w ostatnich dniach ich biały rodak Mike St. John. – Mike jest pierwszy raz w Europie. Tuż po przyjeździe był bardzo zaskoczony, kiedy zabraliśmy go z dyrektorem klubu na kolację i zamówiliśmy dla siebie tatara. Zrobił wielkie oczy i nie mógł uwierzyć, że jemy surowe mięso – opowiada ze śmiechem Arkadiusz Chlebda, kierownik drużyny, opiekujący się na co dzień zawodnikami. Na Chlebdę wszyscy w klubie mówią Aron. Amerykanie na własny użytek wymyślili jednak dla niego nową ksywkę. – Mister Może Jutro – wyjaśnia, łamiąc język Spencer. Wzięło się to stąd, że starający się załatwić Amerykanom wszystko na czas Aron, nie zawsze nadążał. Mówił im często – maybe tommorow, co po angielsku znaczy właśnie – może jutro. – Dowiedzieli się gdzieś, jak to jest po polsku i któregoś dnia tak mnie nazwali – wspomina z uśmiechem Chlebda. Podkreśla, że bardzo lubi tych chłopaków, pomimo że zapewniają mu sporo zajęć. – Aron, musisz mi załatwić jakieś angielskojęzyczne stacje w telewizji kablowej. Mam ponad dwadzieścia kanałów i chyba tylko dwa, które rozumiem – przypomina sobie właśnie Archie. On i Spencer angażują jednak kierownika drużyny rzadziej. Gorzej jest z Krisem Clarksonem. Ten ma najwięcej przygód. Wyluzowany Lionel Richie – Zaczęło się już po pierwszym treningu. Zostawił w szatni swój strój sportowy i poszedł. Tak robi się w wielu klubach w USA i na Zachodzie. Ktoś zabiera przepocone ubrania do pralni. U nas tak nie jest. Strój Krisa oczywiście przepadł bez śladu – opowiada Chlebda. Wspomina też, jak kiedyś odebrał telefon i zaskoczony usłyszał kontrolera biletów autobusowych, który informował, że zatrzymał właśnie jego koszykarza. Zawodnik nie miał biletu ani pieniędzy. To był oczywiście Clarkson. Kierownik Górnika długo przekonywał, żeby kontroler nie zabierał Amerykanina na policję. Kiedy wreszcie sprawa się wyjaśniła, zawodnik przyszedł do niego, ściskał w dłoni 2,20 zł i mówił, że kontroler nie chciał wziąć pieniędzy. – Tłumaczyłem mu: Kris dwa dwadzieścia to płacisz tylko w kiosku albo u kierowcy. Kiedy cię złapią, to płacisz już 150 zł. On jak zwykle tylko wzruszył ramionami i uśmiechnął się od ucha do ucha– opowiada Aron. Wyjaśnia, że Clarkson to przemiły chłopak. – Nazywamy go Lionel Richie, bo jest bardzo podobny do tego popularnego piosenkarza – mówi Chlebda. Naszego sobowtóra Lionela w Polsce bardzo zainteresowały samochody tico. Kiedy je widzi, śmieje się i kręci głową, bo nie może uwierzyć, jak coś tak małego może jeździć po ulicach. Podkreśla, że ze strony wałbrzyszan nigdy nie spotkało go nic nieprzyjemnego. Raz tylko był zaskoczony. Machał na przejeżdżające, zajęte taksówki i oczywiście żadna się nie zatrzymała. Zadzwonił do mnie i mówi – Aron, tu chyba nie zabierają czarnych – opowiada Arkadiusz Chlebda. Polacy ich lubią Ale, zdaniem Arona, w Wałbrzychu czarnoskórych koszykarzy wszyscy lubią i to bardzo. Często po treningach i meczach spotykają się z nimi polscy koledzy z drużyny. W grudniu do Archiego i Spencera mają przyjechać ich towarzyszki życia z dziećmi. Już pytały, czy w Wałbrzychu jest dużo czarnoskórych. Kiedy usłyszały, że właściwie nie ma wcale, wystraszyły się, że mogą zostać źle przyjęte. Zawodnicy wyjaśnili im jednak, że mogą być spokojne, bo tu jest bardzo przyjemnie. Duże zainteresowanie chłopakami z USA przejawiają też młode wałbrzyszanki. Świadczyć o tym może liczba esemesów, które dostają od dziewcząt. Najwięcej oczywiście Kris Clarkson, który jest otwartym człowiekiem i chciałby mieć jak najwięcej przyjaciół. Rozdaje numer swojego telefonu na prawo i lewo. – Często pokazuje mi komórkę i mówi, żebym przeczytał, bo on nie wie, o co chodzi. A ja czytam wiadomość, w której jedno słowo jest po angielsku, a cztery po polsku – tłumaczy, śmiejąc się Chlebda. Dodaje, że Clarkson od przyjazdu do Polski kupił już cztery komórki. – Pierwszą zgubiłem, druga przestała mi się podobać, kiedy przyniosłem ją do domu, a trzecia nie miała takich melodii, jakich się spodziewałem – wyjaśnia koszykarz. Uczyli się zbierać grzyby Graczy zza oceanu zachwycił polski krajobraz, kiedy przebywali przed sezonem na obozie treningowym w Wałczu. Pierwszy raz w życiu zbierali tam grzyby. – To jest dla nich spore przeżycie. Uczyli się, które są trujące, a które nie – opowiada Chlebda. Wtedy z drużyną był jeszcze Logan Kosmalski, potomek emigrantów z Polski. Niestety, poważna kontuzja, której uległ tuż przed rozpoczęciem sezonu spowodowała, że przed kilkoma dniami wrócił za wielką wodę. – To był fantastyczny facet. Szybko się zaprzyjaźniliśmy. Nie dość, że świetnie grał w koszykówkę, to jeszcze bardzo chciał poznać język swoich przodków. Uczył się intensywnie polskich słówek i próbował już składać je w zdania – opowiada Chlebda. Mówi, że po Kosmalskiego przyjechał do Wałbrzycha ojciec, Len. – Byliśmy zaskoczeni, kiedy go zobaczyliśmy. Jest jeszcze wyższy od swojego syna. Ma 210 cm wzrostu i okazuje się, że grał kiedyś w NBA – wyjaśnia. Len Kosmalski bardzo chciał zobaczyć miejsca związane z historią drugiej wojny światowej, ale był w Wałbrzychu tylko przez trzy dni i nie zdążył. Zapowiedział, że jeszcze tu z synem wrócą. źródło wiadomości | http://walbrzych.naszemiasto.pl Publikowane na tym serwisie komentarze są tylko i wyłącznie osobistymi opiniami użytkowników.
Serwis nie ponosi jakiejkolwiek odpowiedzialności za ich treść.
Użytkownik jest świadomy, iż w komentarzach nie może znaleźć się treść zabroniona przez prawo. dodaj komentarz | Komentarze:
|
|||||||||||||||||||||||||||||||||||