gornik
     
Newsy

<-- Cofnij

BLOG: Czarny piątek/ 2011-03-05 15:36:47 / Marcin Durczak /

To był bez wątpienia czarny piątek wałbrzyskiej koszykówki. Lokalny dzień apokalipsy. Nadciągnął totalny kataklizm. Na naszych oczach dokonała się rzeź w duecie z anihilacją. Zostajemy zmiażdżeni przez ostatni w tabeli GKS Tychy 52:79.
Prawdę mówiąc, więcej działo się przed samym spotkaniem. Na powitanie dowiadujemy się od zawodników, że prawdopodobnie w tym składzie na parkiet wychodzą ostatni raz. Powód jest wszystkim znany. Zawodnikom nie ma się co dziwić, gdy - zdaniem jednego z nich - żyją o bułce i kisielu. Chwilę po tym jeden z kibiców rzuca piłkę z trybun w kieruku kosza. Trafia tak, że aż siatka zaświszczała.



Zadziwiające jak łatwo można doszukać się analogii pomiędzy myślą filozoficzną Platona, a tym co oglądaliśmy na boisku. Mianowicie już w V wieku p.n.e jego "metafora jaskini" ujrzała światło dzienne. Platon twierdził, że jako ludzie wierzymy, że iluzja jest prawdą. Żyjemy w jaskiniach, w ciemności, a nasze cienie na ścianie to imitacja, a nie realny obraz. Wyjście z cienia, opuszczenie jaskini łączy się z wyzwaniem, któremu jest w stanie podołać jedynie filozof. Wyjście z jaskini jest trudne, bo oznacza oślepienie przez promienie słońca. Pożegnanie się z jakskinią oznacza jednak koniec iluzji, a początek prawdy i realności.

Nasi nie wyszli z jaskini. Nie byli do tego zdolni. Pozostaliśmy w świecie iluzji, w świecie filozficznego "mimesis". Zwycięstwo z Tychami okazało się dla nas nieosiągalne. Zabrakło u nas postaci przewodniej, któa byłaby gotowa opuścić jaskiniowe cienie. W GKS tym, który zakosztował realnego świata, skąpanego w słońcu był Jacek Jarecki (27 pkt). Jarecki był koszykarskim odpowiednikiem platońskiego filozofa. Początkowo promienie go oślepiały (dobrze krył go Muszyński). Z czasem jednak stało się jasne, że to on jest tym, który wyszedł z cienia. Z cienia jaskini. Jaskinia to ciemność. Ciemność kojarzy się ze złem, a zło w języku sportowym to nic innego jak klęska we własnej hali.

Jarecki to był właśnie ktoś, kogo u nas zabrakło. Lider. Gracz o wysokich umiejętnościach indywidualnych, który sam może zmieniać losy spotkań. No i w piątek zmienił. Był jakby z innego koszykarskiego wymiaru. Koledzy widząc jego dyspozycję sami poczuli się pewniej. Naszą porażkę oczywiście można tłumaczyć na wiele sposobów. Po pierwsze: zabrakło w składzie rozgrywających. Na pozycji nr 1 dusił się strasznie Mateusz Nitsche. Po drugie: graliśmy sześcioosobową rotacją. Na tym poziomie to trochę za mało by grać jak równy z równym. W tym spotkaniu było to widać. Do początku czwartej kwarty nasi nadążali za rywalem. W ostatnich dziesięciu minutach stanęliśmy jak wryci. Po trzecie: atmosfera. Trudno o dobry klimat w zespole, gdzie porządny obiad zawodnicy ostatni raz widzieli u mamy w czasie świąt. Nie ma wypłaty, jest frustracja. Jest frustracja - zanika koncentracja. Zanika koncentracja - przegrywa się mecze.

M.Wróbel (12 pkt, 4/11 z gry, 5zb) - najlepszy przykład na to, że statystyki nie oddają całej prawdy. W pierwszej kwarcie złapał dwa faule. Mimo tego zdziwił się, że z tego powodu siada na ławce. Na początku drugiej kwarty złapał trzecie przewinienie. Zabrakło go w grze bardzo gdy musiał ponownie z powodu nadmiernej aktywności odpocząć. Miał 2/4 za trzy co jak na gracza z pozycji nr 4 jest świetną statystyką.
D. Pieloch (19 pkt, 5/5 za 2, 3/10 za 3, 3 prz, 0 str ) - absolutnie najlepszy z naszych graczy. Cieszy tym bardziej, że to wychowanek. Damian zagrał swój chyba najlepszy mecz w seniorskiej karierze, wyrównując punktowy rekord z przedsezonowego sparingu z WKK Wrocław. Jest strasznie wybiegany, szybki, walczył w praktycznie każdej akcji o przechwyt przez wyprzedzenie rywala. Po jego zagraniach na trybunach nie brakowało pełnych zdziwienia odgłosów w stylu "ooo" i "aaa". Żeby nie było zbyt różowo, Pielu nie ustrzegł się błędów. Co prawda tym występem zmazał plamę po spotkaniu ze Startem, ale wciąż popełnia błędy młodości. Parę razy w typowo młodzieżowy sposób "podpalał się", czyli na siłę oddawał rzuty za trzy w początkowej fazie akcji.
M. Nitsche (9 pkt, 3/8 z gry, 5 as, 6 str) - no właśnie, tu jest diabeł pogrzebany. Mateo nie jest organizatorem gry. W tym spotkaniu z konieczności niestety musiał zagrać jako "jedynka". Miotał się na tej pozycji bardzo, notując kilka bardzo głupich strat. Nikt jednak chyba do niego o to pretensji mieć nie powinien, bo tego dnia nie było nikogo lepszego, kto byłby w stanie rozgrywać (niesprawność do gry Kowalskiego i Wichra). Nitsche jest naszą pierwszą opcją w ataku z relatywnie szerokim wachlarzem zagrań w ofensywie. W meczu z Tychami nie mogliśmy z tego korzystać. Wszystko z powodu dziur w składzie. Coach Aron stanął przed trudnym zadaniem obsadzenia roli rozgrywającego. Mateusz był najlepszą opcją w tej trudnej sytuacji. Bardzo nas kibiców boli, gdy musimy oglądać takie eksperymenty. No ale cóż poradzić.. Czas rozłożyć ręce w geście bezradności.
M. Sterenga (4 pkt, 2/12 z gry) - kapitan wrócił po dłuuugiej przerwie. Dynamicznie wszedł w mecz. Najpierw zebrał w ataku i zdobył punkty z dobitki, później zagrał świetnie w obronie, następnie zaliczył przechwyt. Przed meczem mówił, że nie jest w pełni sił. Na nasze nieszczęście - było to widać w dalszej fazie meczu. Nie czuł kompletnie obręczy, która przy jego rzutach albo była ruchoma, albo też się złośliwie oddalała. Jego rzuty z ledwością dotykały kosza. Jest taki amerykański termin, który określa gracza po przejściach związanych z kontuzją. Gracza, który nie nawiązuje swoją obecną grą do najlepszych lat. Ten termin to "washed up". No i Marcin taki washed up trochę był.
Ł. Muszyński (7 pkt, 3/11 z gry, 10 zb, 4 prz) - zawsze mam problem z oceną jego gry. W obronie dobry. Co mecz notuje mnóstwo przechwytów. A w ataku ? W ataku co mecz widzimy jego tendencję taranowania sobie drogi pod kosz, co w większości przypadków kończy się albo stratą albo niecelnym rzutem spod obręczy. Zdarzają się przypadki kiedy nas zadziwia. Z Tychami zadziwił nas raz. Jego kapitalny reverse dunk wybudził publiczność z drzemki i spodowodował zepsute trzy kolejne akcje przez GKS.
Ł. Grzywa (0 pkt, 0/4 z gry, 6 zb) - tradycyjnie bezproduktywny w ataku. Na rozgrzewce trafia z łatwością z półdystansu. W meczu atakuje go psychiczna blokada. Problemy zdrowotne sprawiają, że nie jest tym samym Łukaszem Grzywą co w zeszłym sezonie. W obronie parę razy wybronił, parę razy go ograli. Na plus trzy przechwyty i jeden ładny blok, gdy przybił piłkę do tablicy. Bardzo go lubimy jako człowieka. Jest sympatycznym gościem.
H. Murzacz (1 pkt) - króciutki epizod. Udało sie wymusić faul, udało sie raz trafić z linii. Są pierwsze punkty w sezonie 17-letniego wychowanka.
O. Pawlikowski (0 pkt) - był w głębokim szoku gdy w drugiej kwarcie coach desygnował go do gry. Głębszym niż Jezioro Bajkał. Gdy trener powiedział mu, że ma wejść, ten niedowierzał nie podnosząc się z ławki, dopóki Aron nie krzyknął: "ruszaj się !". Szok już go nie opuścił. Miał problem zdjąć dres, miał problem w kryciu Jareckiego, który dwa razy uciekł mu z łatwością po zasłonach, trafiając bez obrońcy 2x3. Problem jest jednak głębszy. Oskar w juniorach gra jako center. W I lidze wszedł do krycia gracza na pozycji nr 3. Na krycie ruchliwego jak łasica, szybkiego jak wiatr Jareckiego, zabrakło mu dynamiki. Oskar ma 201 cm, czyli trochę mało by grać jako środkowy w seniorach. Z drugiej strony jest za wolny by grać dalej od kosza. To było widać w ciągu jego czterech minut na boisku. Dobra, dobra... pamiętam, że on ma 17 lat.
B. Ratajczak (0 pkt) - kolejny epizod naszego kolejnego wychowanka. Pokazał się publiczności i to właściwie tyle. W seniorach drugi sezon, ma 20 lat, a stoi niżej w rotacji od Pawlikowskiego. Ciekawe.

W wielkim żalu opuszczaliśmy halę. Nastawialiśmy się na wygraną. Rzeczywistość jednak po raz kolejny nas dopadła. Chodzą głosy, że w tym składzie nasi grali ostatni raz. Prawda jest taka, że juz w poprzednim sezonie tych ostatnich meczów parę było, a kończyło się ugodowo. W klubie tradycją stało się to, że kontrakt zawodniczy żyje własnym życiem, a rzeczywistość własnym. Nasi mają dość tej iluzji. W iście platońskim stylu chcą wyjść z ciemnej jaskini klubowej niewypłacalności. Wyjście w tym przypadku oznacza opuszczenie naszego miasta. Pragną ujrzeć światło. Światło w tunelu, równoznaczne z pełną wypłatą w terminie.

Przyszłość naszego ukochanego zespołu nie jest świetlana. Jest zaciemniona, iluzoryczna niczym jaskinia u Platona.

<-- Cofnij

Publikowane na tym serwisie komentarze są tylko i wyłącznie osobistymi opiniami użytkowników. Serwis nie ponosi jakiejkolwiek odpowiedzialności za ich treść. Użytkownik jest świadomy, iż w komentarzach nie może znaleźć się treść zabroniona przez prawo.
dodaj komentarz | Komentarze:
Grafika: StrzeliStudio / Html&css: adrian-pawlik.pl / hosting: www.hb.pl