gornik
     
Newsy

<-- Cofnij

Mój Górnik - Choinki/ 2011-12-19 14:36:44 / Marcin Durczak /

Grażyna Kulesza Szypulska - Dziś poplotkujemy. Dziś bez nazwisk i dat. Wszystko działo się w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych w hali przy Placu Teatralnym w Wałbrzychu. I na tym koniec danych.

Jak zapewne pamiętacie, moja rodzina prowadziła w hali szatnię dla kibiców. Było to niesamowite miejsce. Wyglądało inaczej niż obecnie. Przypominało typową szatnię teatralną, w której znajdowało się ponad 300 wieszaków z numerkami. Za pozostawienie płaszcza lub kurtki kibic płacił 50 gr. Pierwszą czynnością, jaką wykonywaliśmy po przyjściu na halę, było sprawdzenie zgodności numerku wiszącego z numerkiem zapisanym na wieszaku. Ważna sprawa. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek wydany numerek nie zgadzał się z płaszczem...W szatni rozmawiano o wielu zakulisowych sprawach, bo to tu przebywali działacze, przechodzili tędy zawodnicy i przychodzili kibice. Początkowo rodzice i ich znajomi nie zwracali na mnie uwagi, ale później niestety często kazali wychodzić na widownię, bo zaczynałam odkrywać niektóre tajemnice... Ale nie one wówczas stanowiły centrum moich zainteresowań. Oprócz naszych wspaniałych koszykarzy przyglądałam się ich... kobietom.



Narzeczone, żony i dziewczyny wchodziły do szatni razem z życiowymi partnerami. Niektóre zdejmowały płaszcz i oddawały panom (okrycia te zawisły w szatni zawodników), inne pozostawiały je w „naszej” szatni. Natomiast wszystkie koszykarskie kobiety siadały na widowni w jednym miejscu - po stronie wejścia do szatni zawodników, kilka rzędów w górę od ławki z reguły zajmowanej przez drużynę gości. Tam też siadywała pani Hania Rytko. Ze swego stałego miejsca często zerkałam na nie i zazdrościłam...
Dla stałych klientów w naszej szatni był wydzielony wieszak. Wieszaliśmy na nim płaszcze i kurtki bez konieczności wydawania numerku. Jedno okrycie zimowe znałam na pamięć: długie, ciemny brąz, metka z wieżą Eiffla i napisem „Paris”... Paryskie futro trafiało w najdalszy zakątek szatni, by nie rzucało się w oczy. Jego właścicielka zawsze z nami pogadała, a kiedyś przyniosła talerz „chrustów”, własnego wypieku oczywiście. Po wielu latach zapytałam jej męża, czy futro rzeczywiście było prawdziwe i pochodziło z Paryża. Potwierdził.

Innym razem kolejny z naszych przyprowadził dziewczynę i zakomunikował stojącym w szatni „To moja Kropka”. Wysoka, postawna dziewczyna zawstydziła się, zarumieniła i zostawiła płaszcz w naszej szatni.
Od kobiet koszykarzy nie żądaliśmy pieniędzy. Ale jakże często dawały same, i to więcej niż przepisowe 50 gr. Dawały zwłaszcza mnie. Podobała im się nastolatka w szatni? Nie wiedziały, że mnie podobali się ich faceci.... Na pocieszenie zostawały mi pieniądze, których Mama nie zabierała. To był mój zarobek.

I wydarzenie, które mocno wpisało się w moją pamięć. Miało miejsce w mroźny grudniową niedzielę....A zaczęło się wszystko prawdopodobnie w piątek.
Zdarzało się wówczas bardzo często, że zawodników przed meczem wywożono. Zarówno koszykarzy jak i piłkarzy. W zależności od sezonu. Tak po prostu wywożono, najczęściej gdzieś blisko, ale miejsce trzymano w tajemnicy. Kiedyś Tata mówił coś o Świdnicy albo o Andrzejówce, może padała nazwa Zagórza. Moje pytanie zadawane rodzicom „A po co się ich wywozi?” długo pozostało bez odpowiedzi. Pewnego dnia Tata odpalił na odczepnego: „Żeby im baby nie przeszkadzały”. Jako że byłam wówczas w okresie intensywnego dojrzewania, skojarzenie było natychmiastowe. Od tamtej ojcowskiej odpowiedzi zagadnienie „Czy seks przeszkadza w rozegraniu meczu czy nie” nieustannie mnie nurtuje.
Kiedy jednak w naszej szatni nastawiłam uszy na odbiór, dowiedziałam się, że przyczyna była inna. Sportowcy byli wywożeni oczywiście po to, by maksymalnie skoncentrować się przed meczem. Ale był też inny powód – by nie narażać ich na pokusy w postaci przekupstwa. Zdarzało się bowiem, że emisariusze z innych klubów przyjeżdżali tuż przed meczem, kusili, a wszak sportowiec to tylko człowiek. Ot, scenariusz „Piłkarskiego pokera” nie wziął się z powietrza. Wywózka do takiej Andrzejówki miała zminimalizować zakusy i pokusy.

Zatem pewnego piątku wywieziono moich koszykarzy gdzieś blisko. Na godzinę przed meczem autokar dostarczył ich wprost pod drzwi szatni. Weszli z tradycyjnym „Dzień dobry”, rozegrali mecz i ponownie wsiedli w autokar, który ruszył w, powiedzmy, nieznane. W niedzielę replay – podjeżdża autokar, wysiadają koszykarze, wchodzą do szatni. Nieco wolniej niż w sobotę, powitanie też cichsze, bo większość trzyma w rękach ....świerki, czyli choinki. „Pani Kulesza – zwrócili się do Mamy – Możemy zostawić te choinki w szatni?” Mama rozłożyła ręce. Jak przechować wszystkie choinki w takiej szatni? Przecież się pomieszają, jak rozpoznać, która czyja?

„Niech się pani nie martwi. Poznamy!” . Drużyna z choinkami wkroczyła za szatniarską ladę, ustawiła i położyła świerki według własnego uznania.
Jesteście w stanie wyobrazić sobie szatnię na Teatralnym pachnącą zimą, mrozem, prezentami i zbliżającymi się świętami Bożego Narodzenia? Ja nie muszę uruchamiać wyobraźni. Ja to nadal czuję.

WESOŁYCH ŚWIĄT!
 


Na zdjęciu: piątka wspaniałych z początku lat siedemdziesiątych: od lewej:
nr 8 Janusz Krzesiak
nr 9 Mieczysław Zenfler
nr 15 Witold Domoradzki
nr 14 Poldek Podstawczyński
nr 6 Stanisław Ignaczak
 

<-- Cofnij

Publikowane na tym serwisie komentarze są tylko i wyłącznie osobistymi opiniami użytkowników. Serwis nie ponosi jakiejkolwiek odpowiedzialności za ich treść. Użytkownik jest świadomy, iż w komentarzach nie może znaleźć się treść zabroniona przez prawo.
dodaj komentarz | Komentarze:
stary zgred
2011.12.26 23:17:27
IP: 192.168.10.182
Prosze Pani Dobrodziejki czyta sie takie wspomnionko ze az sie serce kraje.To byly chlopaki!!!To byl basket
na wysokim poziomie.Polska kamanda liczyla sie w Europie.Oni rywalizowali z Gdanskiem,Wroclawiem.Poznaniem,Warszawa.A kto tam gral?
Jurkiewicz,Lopatka,Frelkiewicz.Te Zlote grajcary.Padali z najlepszymi w Polsce.W tym czasie wlasnie stworzyli legende walki do konca.Szybkimi atakami wentylowali asiorow z wyzszych polek.Slyszalem raz w windzie hotelowej.O k.. znowu Gornik oni tak zap.. ze dechu brakuje.Mietek Zenflerowski haczykami gnebil srodkowcow,Igla ,Poldek snajpery jadowite.Witek rolowal obrone,Krzesiakowski jak partyzant uciekal i po frajersku dorzucal do kasy protokolu swoja stala dzialke.Oj grali oni grali.Tak sie rozmarzylem ze do Przytulinskej Mulisinskiej trzeba z pierwsza potrzeba leciec.Pa kochani.Te Nowe chyba ten sam harakter maja.Bo i powalczyc chca i coraz lepiej to idzie.Dorego Nowego
Roku.Bedzie lepiej!Mniej strzyka w Krzyzu oby tak dalej!
Grafika: StrzeliStudio / Html&css: adrian-pawlik.pl / hosting: www.hb.pl