gornik
     
Newsy

<-- Cofnij

Oddech Górnika cz. II/ 2022-08-02 10:57:09 / Marcin Durczak /

Ciocia Grażynka: Koszykarze Lecha Poznań należeli wówczas do grona najlepszych drużyn w Polsce. W zespole grały prawdziwe gwiazdy polskiego basketu: Eugeniusz Kijewski, Jarosław Jechorek, Tomasz Torgowski, Jarosław Marcinkowski, Piotr Baran, Władysław Puc, Zbigniew Bogucki, Dariusz Garstka, Tomasz Szafrański. Trenerem był Wojciech Krajewski.

Tomasza Torgowskiego spotkałam w 2006 roku podczas wałbrzyskiego Meczu Wspomnień. Przyjechał wraz z Jarosławem Jechorkiem. Porozmawialiśmy wówczas o dawnych, fajnych czasach. Był nawet zdziwiony, że ktoś jeszcze pamięta Lecha w dawnej Eurolidze... Właśnie, dlaczego nikt tego nie wspomina...



W poznańskiej Arenie bywały wówczas najjaśniejsze gwiazdy europejskiego basketu. Niektórym przyjrzałam się z bliska. Pierwszym meczem, który obejrzałam, było spotkanie Lecha z Arisem Saloniki. W drużynie greckiej ON – Nikos Galis - członek Galerii Sław FIBA, najlepiej punktujący zawodnik w historii Euroligi, Mistrz Europy 1987, czterokrotnie najlepiej punktujący zawodnik Mistrzostw Europy. Słowem – jeden z najlepszych europejskich koszykarzy w historii koszykówki. Artykuł w „Przeglądzie Sportowym” zapowiadający mecz w poznaniu zatytułowano „Aris i król Galis”. Niewysoki ( źródła podają od 182 cm do 185 cm), ciemnowłosy i ciemnooki Grek urodzony w USA bez problemu wchodził pod kosz. Lech przegrał z Arisem 78:103, w meczu z naszymi zdobył 39 punktów. Po spotkaniu był rozrywany przez dziennikarzy. Dołączyłam do ich grona z aparatem fotograficznym. Znalazłam się bardzo blisko Nikosa. Kiedy samodzielnie w domu wywoływałam czarno-białe zdjęcia, uśmiechnęłam się do fotki Galisa. On też się uśmiechał. Na fotce. Do mnie.

Kolejną gwiazdę, którą miałam okazję obserwować w poznańskiej Arenie „Przegląd Sportowy” zapowiadał artykułem „Mistrz i dziecko Europy”. To Toni Kukoc, grający wówczas w drużynie Jugoplastiki Split.

Nieznającym historii wyjaśniam: Istniało kiedyś takie państwo, co się nazywało Jugosławia, która rozpadła się w 1991 roku. Między wchodzącymi w skład dawnej republiki narodami wybuchły konflikty zbrojne. Efektem tych działań było powstanie, a właściwie odzyskanie niepodległości przez Macedonię, Chorwację, Serbię, Słowenię, Bośnię i Hercegowinę. Jugoplastika” z chorwackiego Splitu była potęgą jugosłowiańskiej i europejskiej koszykówki: sześciokrotny mistrz kraju, pięciokrotny zdobywca pucharu, trzykrotny mistrz Euroligi.

Toni Kukoc to Chorwat. Do Poznania przyjechał w wieku 21 lat jako jeden z najlepszych zawodników Europy. Okrzyknięto go klejnotem basketu. Był już w kręgu zainteresowań NBA. Jadąc na mecz wielokrotnie podkreślaliśmy, że zobaczymy przyszłe gwiazdy najlepszej ligi świata. W gronie kandydatów do NBA był również kolega Toniego z zespołu – Dino Radja.

Tym razem obyło się bez wydarzeń specjalnych. Kilka zdjęć szczupłego młodzieńca, trochę rozmów na temat jego gry. Zarówno Toni jak i Dino nie pokazali żadnych fajerwerków, gdyż ich zespół wyraźnie dominował na parkiecie. Lech przegrał 73:120, Kukoc zdobył 11 punktów, a Radja – 19. Ostatnim meczem, na którym byłam w Poznaniu, to spotkanie z Commodore den Helder. Bez wielkich gwiazd, bez specjalnych wydarzeń. Lech przegrał 96:111.

Przygody

Podczas wypraw do Poznania przeżyłam dwie ciekawe przygody. Jako że byłam wtedy namiętnym palaczem, w czasie przerwy wychodziłam na papierosa tym samym wyjściem, którym przemieszczali się zawodnicy obu drużyn. Kiedy zatrułam już organizm dawką nikotyny, stawałam przy samym wejściu na boisko, czekając na pozostałych palaczy z dziennikarskiej branży. Podczas takiego oczekiwania w przerwie meczu Lecha z Arisem przede mną wyrósł on, facet z moich marzeń - 218 cm wzrostu. Stojan Vrankovic, Chorwat grający w barwach greckiej drużyny, później w NBA. Spojrzał na mnie i zaczęliśmy rozmawiać. O Polsce, o Poznaniu, o koszykówce i o hotelach, w których zatrzymaliśmy się. Niestety, były to dwa różne i z tego powodu zrobiliśmy smutne miny. Stojko wraz z drużyną wyszedł na parkiet, a ja patrzyłam na zdziwionego red. Skwirowskiego. „Co to było? Nie słyszałam jeszcze nigdy takiego kaleczenia języka angielskiego!”- prawie krzyknął. Rozmawialiśmy bowiem po… angielsku. Czy Vrankovic dostosował swoją znajomość obcego języka do mnie, czy też znał tak samo angielski jak ja, znaczy się praktycznie wcale, tego już się nie dowiemy. W każdym razie straciłam okazję na romans, ale zyskałam sporo wiedzy w zakresie nauczania swego przedmiotu (języka polskiego). Od tamtej pory mówię swoim uczniom, że podczas rozmowy nie tylko słowa są istotne. Ważna jest mimika twarzy, intonacja, wzrok .

Druga przygoda była prawdziwie telewizyjna.

Mecz z Commodore den Halder dla telewizji polskiej komentował oczywiście Włodzimierz Szaranowicz, a u jego boku zasiadł mój znajomy Andrzej Skwirowski. Ja tradycyjnie klapnęłam wśród prasowej braci. W pewnym momencie Andrzej zawołał mnie. Podeszłam do stanowiska komentatorów. Kazano mi usiąść na trzecim krześle. Znajomy szepnął do red. Szaranowicza: „Ona naprawdę zna się na koszykówce. Jest z Wałbrzycha”. Podano mi czystą kartkę papieru i poinstruowano, że mam zapisywać przewinienia i ilość rzutów za trzy przy numerze każdego zawodnika. Za pomocą kresek. Szybko przepisałam z protokołu numery graczy, podzieliłam kartkę na dwie części i …. zaczęłam robić za dzisiejszy komputer. Tak moi kochani, kiedyś sprawozdawcy mieli na swoim monitorze tylko tzw. podgląd tego, co w odbiornikach u widza. Statystyk nie było.

Stawiałam więc spokojnie kreski, a panowie komentatorzy zerkali na nie i informowali, ile kto ma fauli, ile razy kto rzucił za trzy. Dodam, że owe trzypunktowe rzuty obowiązywały w koszykówce fibowskiej dopiero od kilku lat i były w statystykach bardzo ważne.

Po powrocie z tego meczu oczywiście zapytałam koleżankę, której obowiązkowo kazałam mecz oglądać, czy tym razem było mnie widać w TV (podczas poprzednich meczów niestety nie było). Powiedziała, że tak!

W sumie był to mój pierwszy debiut telewizyjny. Potem „robiłam” sprawozdania i reportaże z lokalnej koszykówki w lokalnej telewizji. Obecność na wizji już mnie tak nie cieszyła. Nadal przechowuję prasowe artykuły z trzech meczów Euroligi 1989/1990. Patrząc na nie, czuję nie tylko poznańską atmosferę tamtych dni, ale również oddech mojego ukochanego Górnika. Towarzyszy mi od wielu, wielu lat podczas każdego mego spotkania z koszykówką. W każdym miejscu i o każdej porze.

I tak już zostanie!


ciocia Grażynka i Włodzimierz Szaranowicz

 

Toni Kukoc

 

Dino Radja

 

Radja i Kukoc

 

Nikos Galis

 

Vrankovic

 

<-- Cofnij

Publikowane na tym serwisie komentarze są tylko i wyłącznie osobistymi opiniami użytkowników. Serwis nie ponosi jakiejkolwiek odpowiedzialności za ich treść. Użytkownik jest świadomy, iż w komentarzach nie może znaleźć się treść zabroniona przez prawo.
dodaj komentarz | Komentarze:
luk006
2022.08.04 20:19:40
IP: 10.255.0.2
Ciociu super wspomnienia! Do tego spisane lekkim, przyjemnie czytającym się piórem. Ja mogłem, już jako nastolatek - bo miałem wówczas aż 11 lat, śledzić wspomniane przez Ciebie mecze jedynie w TV. Dwa kanały w TV + brat fanatyk powodował, że większego wyboru nie miałem. Za diabła nie rozumiałem dlaczego Barcelona w kosza, to Barcelona - tak jak w nogę, a jakiś klub z Mediolanu nazywa się inaczej niż Inter ;-).
Grafika: StrzeliStudio / Html&css: adrian-pawlik.pl / hosting: www.hb.pl